Po 3mieszęcznych przygotowaniach przyszedł czas na konfrontacje z pagórami w Dorset.
Cała nasza grupa była przygotowana do biegu zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym (chyba…). Endurancelife jest organizacją, która organizuje biegi wzdłuż najpiękniejszych brzegów Wielkiej Brytanii. Biorąc w nich udział można zobaczyć przepiękne klify, białe, szare i zielone, plaże, skały i góry. Dla każdego znajdzie się coś ciekawego. Dystanse i trudności terenu są bardzo zróżnicowane, jedno co łączy wszystkie biegi to ucieczka od asfaltu wprost w dzikość natury. Zdecydowanie nie można się nudzić podczas biegów z Endurancelife. Ze względu na ilość osób początkujacych z bieganiem wybraliśmy dystans 27 km. Z Oxfordu jechali z nami Carmen, Javi, Blanca, David i Ewa, a na miejscu czekali na nas Bonnie i Mark. Wyjechaliśmy o 6 rano i na miejscu byliśmy o 8:30. Pogoda zapowiadała się wspaniale: zimno ale słonecznie więc, co najważniejsze, będą piękne widoki! W tym samym dniu odbywały się biegi na odcinku 10k, maratonu, ultra (53,5km) i ultra plus (73km). Trasa naszego biegu poprowadzona była wzdłuż Jurassic Coast Path, które zostało wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO w 2001 roku. Jest to jedyne miejsce na ziemi gdzie w ciągu kilku godzin można poznać historię naszej planety, a wszystko to w otoczeniu przepięknych widoków z oceanem w tle.
Przeszliśmy rejestrację, obejrzeliśmy start maratonu i czekaliśmy na nasze powitalne przemówienie a po nim start o 10:30. Otaczające nas pagórki wcale nie był takie małe, zapowiadał się ciężki bieg.
I ruszyliśmy, i oczywiście od samego początku było pod górę więc maszerowaliśmy. Trasa składała się z dwóch loopów 10kilometrowego i 18kilometrowego, dzięki temu mogliśmy zobaczyć najpiękniejsze obszary Dorset. Nasza 9 osobowa grupa podzieliła się na podgrupy i każdy biegł swoim tempem. Tuż przed drugim kilometrem w dole zobaczyliśmy słynne Durdle Door. Wyglądało imponująco! Następnie do pokonania było tylko potężne wzniesienie z prawie pionową ścianę. Widok był niesamowity! Kolorowy wąż utworzony ze wspinających się pod górę biegaczy wywoływał odgłosy raczej zdumienia niż radości, hehehee! 100 metrów podbiegu i prawie 200 metrów zbiegu – sama radość! Większość zbiegów było trawiastych i można było obserwować kto ćwiczył zbiegi a kto nie. My jak dwa wariaty, gnaliśmy w dół nadrabiając czas stracony na podejściach. Na 10tym kilometrze zamknęliśmy pierwszy loop i zeszliśmy do poziomu morza, co oznaczało, że trzeba będzie znów iść pod górę! Tutaj również zaczęłam mieć obawy co do reszty grupy, czy dadzą radę, czy nie poddadzą się psychicznie bo pomimo cudownych widoków można było się załamać. Stąd pobiegliśmy do Lulworth Cove, czyli najpiękniejszej zatoki na tym wybrzeżu! Trasa prowadziła plażą wysypaną drobnymi kamieniami, nogi się rozjeżdżały, mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Oczywiście z plaży na szczyt klifu prowadziły potężne schody, które wydawały się nie mieć końca – mięśnie nóg prawie nam eksplodowały. Po osiągnięciu szczytu schodów okazało się, że do pokonania mamy dwa pagórki o prawie że pionowych ścianach. W zboczach były wyżłobione małe stopnie, które mieściły tylko jedną stopę. Walka trwała już nie tylko z eksplodującymi mięśniami nóg ale również z piekącymi płucami. Na szczycie drugiego pagórka zaczynał się mini 6kilometrowy loopik. Tutaj mijaliśmy się z tymi, którzy właśnie zamykali owe 6 kilometrów. Grymasy na ich twarzach mówiły same za siebie… i oczywiście były to grymasy pełne radości, szczęścia i uwielbienia dla biegania, heheheee. Tutaj spotkaliśmy Ewę, a zaraz potem Bonnie i Marka, uff, żyją, dają radę! Gdzieś między 16 i 17 kilometrem minęliśmy malowniczą plażę Warbarrow, dzięki Bogu nie musieliśmy na nią zbiegać! Od tego miejsca zostały nam do pokonania 2 potężne pagóry czyli po kolei, 200 metrów podbiegu, 150 metrów zbiegu, 150 metrów podbiegu i 160 metrów zejścia po tych samych cholernych schodach wprost na plażę w Lulworth Cave! Dla dodania smaczku schody nie były niczym zabezpieczone, mięśnie nóg drżały jak galareta, jeden nieuważny krok i można było się przelecieć! Na koniec do przebiegnięcia była kamienista plaża otoczona przez pionowe klify wznoszące się na wysokość 200 metrów i meta! Mierzenie czasu, odbieranie medalu i radowanie się z ukończenia wyjątkowo ciężkiego biegu. W odstępach czasu przybiegli Carmen, Blanca i David, potem Ewa, a za nią Bonnie i Mark. Świetna robota!
I wszystko były by super gdyby nie to, że bieg był słabo zorganizowany. Cena była dość wysoka, Endurancelife jest znana na całą Wielką Brytanię a mimo to były duże niedociągnięcia… Ehh nie można mieć wszystkiego!
******