Dzięki temu, że nasi przyjaciele przeprowadzili się na granicę Devon i Kornwalii mieliśmy wspaniałą okazję odwiedzić wyjątkowy zamek Tintagel położony w połowie na stałym lądzie, a w połowie na małej wyspie na oceanie atlantyckim na północnym wybrzeżu Kornwalii.
Historia wyspy i zamku jest niesamowicie ciekawa przez co przyciąga miłośników legend z całego świata.
Już od pierwszych chwil miejsce to zrobiło na nas ogromne wrażenie. Pogoda, można by rzec, była idealna na zwiedzanie średniowiecznego zamku pełnego dawnych duchów. Zachmurzone niebo dodawało dramatyzmu ruinom jak i okolicznym klifom.
Główne wejście do zamku Tintagel prowadzi przez niewielki budynek mieszczący wystawę opowiadającą historię wyspy, zamku, legend oraz przedmiotów znalezionych na terenie wyspy. Dawniej wejście do osady znajdowało się na szczycie klifów zaraz nad obecnym wejściem i prowadziło przez potężną kamienną bramę z drewnianymi drzwiami. Dziś z bramy zostały tylko filary i widok na morze. Po obejrzeniu wystawy poszliśmy ścieżką znikającą za załomem kamiennej ściany. A tam zobaczyliśmy niewielką plażę osłoniętą pionowymi ścianami. Niestety cała plaża znajdowała się pod wodą, ale w czasie odpływu można wejście do pobliskiej jaskini zwanej jaskinią Merlina (wg legendy właśnie tam Merlin znalazł nowo narodzonego króla Artura). W klifach wykuto bramę zwaną żelazną przez którą odbierano z zacumowanych statków przewożone towary. Na terenie wyspy znaleziono przedmioty pochodzące z epoki żelaza co może świadczyć, że tutejsze rejony były wciągnięte do imperium rzymskiego, jednak ta teoria ta nie jest do końca potwierdzona.
Wyspa Tintagel jest odgrodzona od stałego lądu tylko niewielkim przesmykiem ale potężne, pionowe klify sprawiają, że dostanie się na jej szczyt jest nie lada wyczynem. Dziś wyspę ze stałym lądem łączy drewniany most z 1975 roku, który stoi w miejscu poprzedniego, który runął w XV wieku. Za mostem rozpoczyna się pierwsza, licząca 148 stopni, wspinaczka. Schody zostały wykute w klifach i noszą ślady zużycia po setkach lat dreptania. Miejscami ścieżka zwęża się i tylko drewniana barierka odgradzała nas od przepaści. Fascynacja legendami o królu Arturze sprawiły, że w XIX wieku zamek Tintagel stał się znaną atrakcją turystyczną. Zatrudniono przewodnika, który poza opowiadaniem historii dbał o to, aby nikt nie spadł z potężnych klifów. Schody prowadzące w dół przesmyku, a potem na szczyt wypłaszczenie były w tamtym czasie w opłakanym stanie. Tuż przed II wojną światową rozpoczęto prace archeologiczne, które z niewielkimi przerwami trwają do dnia dzisiejszego.
Na szczycie schodów znajduje się kamienna brama przy której wybudowano niewielki schronik dla opiekunów wyspy. Na pewno ich duchy nadal odwiedzają to miejsce… Już stąd mogliśmy podziwiać okoliczne klify przepięknego, kornwalijskiego wybrzeża. W tym miejscu w XII wieku postawiono kamienny zamek za panowania I hrabiego Kornwalii – Richarda. Sto lat później, kolejny hrabia nie wykazywał już zainteresowania zamkiem położonym na smaganej wiatrami wyspie. W XIV wieku z więzienia W Londynie przewieziono dwóch łobuzów do pilnowania ruin. Potem mieszkali tutaj już tylko pasterze. Przez kolejne 500 lat zamek popadał w coraz większą ruinę a trudne warunki atmosferyczne tylko przyspieszały proces rozpadu pozostałych budowli. Mimo to do tej pory widać gdzie znajdowała się sal główna, jadalnia, pokoje gościnne, stajnie i inne pomieszczenia. Za ruinami zamku widać porośnięte trawą i mchem niskie murki, które w średniowieczu były główną częścią osady. Podczas prac archeologicznych odkryto ponad 100 budynków, a w nich znaleziska mocno związane z okolicami basenu Morza Śródziemnego (terakota, szkło i dzbany na oliwę). Na tej podstawie można stwierdzić, że była to bogata i świetnie prosperująca wioska.
Ze szczytu klifów roztacza się niesamowity widok w dół wyspy na ruiny zamku, na przesmyk, plażę oraz na King Artur’s Hotel na szczycie wzgórza na stałym lądzie. Nieco dalej z morza wyłaniają się ogromne, pionowe klify, u podnóży których co ruch wybuchają pióropusze wzburzonych fal.
Idąc dalej ścieżką wokół wyspy odnaleźliśmy pozostałości ogrodzenie ogrodu, który musiał być bardzo pięknym miejscem ze względu na widok na otwarte morze. Weszliśmy oczywiście do niewielkiej jaskini, która służyła prawdopodobnie za spiżarnię.
Na drugim brzegu wyspy, w najwyższym punkcie, w XX wieku odkryto „odcisk stóp króla Artura” czyli dwa wgłębienia przypominające odcisk ludzkich stóp. Bardzo możliwe, że w średniowieczu właśnie w tym miejscu inaugurowano nowych władców regionu. To właśnie tutaj stoi lekko demoniczna postać…
Stąd podeszliśmy do kolejnego punktu widokowego i oglądaliśmy samotny kościół stojący na szczycie wzgórza po drugiej strony przesmyku. Na wyspie znajdowała się również niewielka kaplica a kapelan był zobowiązany codziennie odprawiać mszę w okresie użytkowania zamku.
Po ponownym przekroczeniu mostu wspieliśmy się z wielkim trudem na prawie że pionowe schody na szczyt klifów okalających stały ląd tuż przy przesmyku. Tutaj znajdują się ruiny drugiej części średniowiecznej osady oraz zamku.
Pomimo wielu prac archeologicznych historia wciąż nierozerwanie miesza się z legendami. W „History of the King of Britain” pochodzącej z XII wieku napisane jest, że w tym właśnie miejscu, z pomocą Merlina, a raczej jego nadnaturalnych czarów, począł się król Artur, który zaraz po narodzinach został odnaleziony w jaskini u podnóża wyspy.
Również z XII wieku pochodzi słynna legenda o tragicznej i niespełnionej miłości rycerza Tristana i irlandzkiej księżniczki Izoldy Jasnowłosej.
Duchy wyspy ciągle szeptały do nas wśród mgły i wiatru… Było bardzo dramatycznie i tajemniczo…