Podczas naszego pobytu w Beskidzie Śląskim nie mogło zabraknąć długiego wybiegania. Marcin zaplanował ambitną trasę na około 30 km z Bystrej na Skrzyczne z dość dużą liczbą podbiegów i zbiegów. Początkowo mieliśmy biec 1go kwietnia, ale właśnie w ten dzień lało, wiało, było zimno i koszmarnie. Ostatecznie pobiegliśmy we wtorek 5go kwietnia kiedy to pogoda zwariowała i przygrzewało nawet do 25 st!
Zaczęliśmy oczywiście od Koziej Góry, gdzie panowie pytani nas gdzie się tak spieszymy 🙂 no jak to? przecież nie ma czasu do stracenia! Na Szyndzielni (1028m npm) pomachaliśmy ludkom siedzącym na schroniskowym tarasie i pobiegliśmy dalej. Podczas podbiegu na siodło pod Klimczokiem (1038m npm) pojawił się pierwszy śnieg na szlaku. Było to naprawdę ciekawe doświadczenie bieg po śniegu z żarem lejącym się z nieba. Chwilę pogapiliśmy się na szczyt Klimczoka z jednej strony i na Schronisko na Klimczoku z drugiej i ruszyliśmy w dół w stronę Chaty Wuja Toma (to jest chyba najcudowniejsza nazwa schroniska w tej części gór). Od tego momentu biegliśmy szlakiem im. Stanisława Huli, działacz, który krzewił w młodzieży miłość do górskich wycieczek. Z daleka popatrzyliśmy na Chatę Wuja Toma i zeszliśmy do Przełęczy Karkoszczonka (729m npm). Stamtąd myśleliśmy już tylko o Przełęczy Salmopolskiej (934m npm), o szarlotce z lodami, o coli i o piwku. I już czuliśmy wszystkie te smaki w ustach… A tu wielkie buuum! bo cała infrastruktura była zamknięta ze względu na martwy sezon i prowadzono niezbędne naprawy przed sezonem letnim. Dobry gazda napełnił nam bukłaki wodą i z pobiegliśmy dalej. A dalej nie było wcale wesoło. Co z tego, że żar lał się z nieba, gdy pod stopami roztopiona breja ze śniegu mocno uniemożliwiała bieg. Szliśmy więc mogą za nogą dalej i dalej aż do Malinowskiej Skały (1152 m npm) z widokiem na „patelnię” w stronę Skrzycznego. Stąd trochę podbiegaliśmy aż osiągnęliśmy nasz cel – Skrzyczne (1257m npm) ze schroniskiem na szczycie. I tutaj rozczarowanie numer dwa, bo nie było szarlotki tylko podstarzałe ciasto drożdżowe, rozcieńczona pepsi i ogólnie smutno było. I do tego wszystkiego nie działała kolejka krzesełkowa bo martwy sezon. Tak więc biegliśmy 5,5 kilometra pokonując 750m w dół aż do Szczyrku, gdzie dla poprawy nastroju zjedliśmy lody z maszyny i czekaliśmy na transport do domu.
Ogólnie wspaniała przebieżka. Cudowna pogoda, cudowne widoki, miejsca, mało ludzi bo martwy sezon (wielki plus) i potężny dystans.