I stało się, z powodu mojego niskiego żelaza i Marcina przepracowania zdecydowaliśmy, że, hej-ho!, jedziemy na plażownicze wakacje! Była to ekstremalnie szybka decyzja, urlop udało mi się wziąć bez problemu i w systemie last minute, jak za mrugnięciem okiem, wylądowaliśmy w stolicy Minorki, Mahon. Oboje bezwzględnie potrzebowaliśmy resetu, słońca, nic-nie-robienia i słynnego slowtime’u 🙂 Wybraliśmy Minorkę ponieważ oferta była dość przystępna, hotel położony w ciekawym miejscu i co najważniejsze, tam nas jeszcze nie było! Pierwotny plan zakładał przede wszystkim odsypianie bez budzika, jedzenie lokalnych przysmaków, czytanie książek i BIERNE odpoczywanie gdzieś w cieniu drzewa, na plaży, na balkonie, byle by było BIERNE. I szło nam naprawdę nieźle przez pierwsze 3 dni… a potem bierne odpoczywanie zaczęło wychodzić nam bokiem i zachciało nam się PRZYGODY! Tak to już z nami jest, że 3 dni nic-nie-robienia to jest maksimum na jakie nas stać. A potem to już musi coś się zacząć bezwzględnie dziać.
W Minorce urzekło nas to, że praktycznie cała wyspa jest objęta ochroną UNESCO.
Nasza baza wypadowa znajdowała się w najodleglejszym, południowo-zachodnim zakątku wyspy w Cap d’Artrutx. I tutaj niespodzianka, na którą jakoś nie zwróciliśmy uwagi podczas bukownia wakacji, hotel Macarella posiadał 4 gwiazdki! Po wszelakich hostelach, nocowalniach i namiotach był to dla nas super luksus! Był piękny apartament, spa (a w nim scrub cukrowy na całe ciało), basen wewnątrz i na zewnątrz, przemiła obsługa… dosłownie same ochy i achy 🙂
Tak więc po tym 3 dniach podczas których, wyspaliśmy się do woli, najedliśmy frykasów i zwiedziliśmy chyba każdy zakątek Cap d’Artrutx postanowiliśmy wyruszyć na podbój wyspy i jej najważniejszych obiektów turystycznych. Wynajęliśmy samochód i tym oto sposobem odwiedziliśmy (będzie tego naprawdę dużo więc be prepared for pain):
1. Jeśli chodzi o stare miejsca to akurat Minorka chyba przoduje w ich ilości. Jeśli ktoś jest miłośnikiem tropienia super starych ruin to ta wyspa jest wręcz idealna!
Talati de Dalt. Jedno z najlepiej zachowanych stanowisk archeologicznych, które znajduje się w niedalekiej odległości od Mao. Ponoć odwiedzenie tego miejsca pozostawia niezatarte wspomnienia i jest mistycznym przeżyciem, spotkaniem z prastarymi duchami wyspy. Talati de Dalt było dawniej wioską zamieszkiwaną przez rdzennych mieszkańców. Znajduje się tutaj kilka bardzo dobrze zachowanych zabytków z epoki Talayotes (od ok. 1700 r. p.n.e. do końca II wieku p.n.e.). Talayot – to wzniesiona z wielkich bloków kamiennych okrągła budowla z płaskim dachem wspartym na potężnym filarze. Niestety jej funkcja nie jest do końca pewna, mogły pełnić zarówno rolę obronną, magazynową, jak i mieszkalną. Kamienny krąg z ustawioną pośrodku taulą (z katalońskiego: stół). Są to dwa potężne megality ustawione w kształcie litery „T” wysokością dochodzące do 3,7 metrów. Znajdują się tutaj również dwie naturalne jaskinie, kilka pomieszczeń z kolumnami i płaskimi kamieniami, które dawały przyjemne schronienie przed upałem. Całość doskonale wtapia się w otoczenie, współgra z roślinnością, a z najwyższego punktu rozpościera się panorama na Mao. Jak dla nas było to interesujące doświadczenie. Miejsce warte odwiedzenia mimo że żadnych starożytnych duchów nie spotkaliśmy.
Naveta des Tudons. Żelazko, łódź podwodna lub łódź odwrócona do góry nogami, jakkolwiek opiszemy ten budynek niezaprzeczalnie jest to najlepiej zachowane miejsce pochówku z epoki sprzed Talayotes używane od 1200 do 750 r. p.n.e. Podczas prac wykopaliskowych, na podstawie znalezionych artefaktów (bransoletki z bronzu, kościane guziki i naczynia) oraz szkieletów, oszacowano, że pochowano w nim przynajmniej 100 osób w różnym wieku i różnej płci. Budowlę postawiono z ociosanych bloków skalnych, zwężających się ku górze. Do wnętrza budowli prowadzi niewielki otwór, za którym znajduje się dwie komory różnych rozmiarów. Budowla otoczona jest kamiennym murem. Wszystko pięknie i ładnie zachowane ale ochów i achów jakoś nie było. Ok, jest to na pewno super stare miejsce, ale nie powala.
Torre Trencada. Maleńka, prehistoryczna osada położona w głuszy, trudna do znalezienia i w pewnym sensie mało ciekawa. Poza wszechogarniającym kurzem znajdują się tutaj pozostałości murów, jedna taula, pomieszczenie w stylu hypostyl, w którym strop oparty jest na jednej kolumnie
oraz jaskinia stworzona przez człowieka prawdopodobnie w celach pogrzebowych.
Son Catlar. Kolejna wioska z epoki Talayote, której głównym atutem jest idealnie zachowany mur cyklopowy (o grubości 2 metrów i długości prawie 1 kilometra) wykonany z wielkich, nieobrobionych kamieni dopasowanych do siebie w miarę możliwości. Co ciekawe, pomiędzy kamieniami nie znaleziono śladów żadnej zaprawy, gliny lub kruszcu. Zachowane są również wieże obronne i główna brama wejściowa. Niestety wewnątrz muru można zobaczyć jedynie pozostałości tauli i kilku pomieszczeń. Hmmm… generalnie trochę nie warte zachodu, ale wszystko zależy kto co lubi.
Cales Coves. 91 jaskiń służących chowaniu zmarłych. Większość z nich jest dziełem rąk ludzkich. Niestety jaskinie/groty nie są dostępne, jedynie co można pooglądać to dziury w skale.
Necropolis de Cala Morell. Skalna nekropolia składająca się z 14 jaskiń grobowych, które używane były od czasów pre-Talayote aż do II w n.e. Wnętrza jaskiń zachowały się w doskonałym stanie. Znajdują się tam kolumny, okna, apsydy i podłogi. Nad wejście do jednej z jaskiń znajduje się bogato zdobiona fasada. Będąc tutaj, przy okazji wart obejrzeć Capadas de Moro, owalne jamy wykute w skale, które prawdopodobnie służyły do wystawiania darów dla bóstw, urn z prochami lub świec. Cała okolica otoczona jest gajami oliwkowymi. Przyjemne miejsce do odwiedzenia, prawdopodobnie w sezonie jest tutaj dość tłoczno.
2. Każdego dnia staraliśmy się odwiedzić jedną plażę. Poza plażami na wyspie Colom (o tym później) najprzyjemniejsza okazała się Cala Mesquida (po pierwsze idealna dla nudystów, hihihiii!) z idealnym dostępem z parkingu, otoczona z obu stron wzniesieniami, przy czym na jednym z nich znajdowała się wieża obronno-obserwacyjna co dodawało walorów pejzażowych. Druga przyjemna plaża to Cala d’Algariens, do której dojście z parkingu prowadziło przyjemną, zacienioną drogą wśród lasu piniowego. Sama plaża jest długa, szeroka i z płytką wodą (również idealna do opalania się na golasa). Odwiedziliśmy również Cala Turqueta, która jest uważana za jedną z piękniejszych plaż Minorki. Cóż, chyba trafiliśmy tam w złym momencie gdyż cały brzeg oblepiony był jakimiś niezbyt ładnie pachnącymi glonami. Szybko się stamtąd zwinęliśmy bez zamoczenia palca u nogi. I oczywiście nasza lokalna plaża Cala en Bosc, która w sezonie jest ponoć mocno oblegana. Podczas naszego pobytu spotykaliśmy tam nielicznych plażowiczów. Poza tym plaża jest otoczona skalnymi półkami, po których poprowadzone są liczne ścieżki spacerowe. Bardzo miłe miejsce, szczególnie wieczorami…
3. Podczas całego nic-nie-robienia, zwiedzania skamielin i plaż, odwiedziliśmy też kilka znajdujących się na wyspie miast. Oczywiście stolicę, Mao, odtiknęliśmy na naszej liście jako pierwszą. Oboje nie jesteśmy miłośnikami szwendania się po miastach, więc generalnie szału nie było. Samo centrum o tej porze roku było przyjemne, niestety trafiliśmy akurat na porę siestową i miejsca, które chcieliśmy odwiedzić był zamknięte. Pokręciliśmy się tylko tu i tam, zeszliśmy do portu po gigantycznych schodach, pogapiliśmy się na statki, łodzie, jachty, pochodziliśmy po wąskich uliczkach i tyle. Byliśmy również w Es Mercadal u podnóży El Toro, w Alaior, które zwane jest trzecią stolicą wyspy i słynie z wyrobu obuwia skórzanego i serów. Zawitaliśmy też do Ciutadelli, dawnej stolicy Minorki. Tutaj też pogapiliśmy się na port, popatrzyliśmy co sprzedają na cotygodniowym targu i obejrzeliśmy wnętrze katedry pochodzącej z XIII wieku i …tyle.
4. Jednego dnia postanowiliśmy urządzić sobie dzień na malutkiej wyspie Illa d’en Colom oddalonej od Minorki o około 200 metrów. Wysepka jest częścią Natural Park of the Albufera of Es Grau. W miejscowości Es Grau wypożyczyliśmy kajak i … w drogę. Pogoda na tego typu przygodę była idealna, słaby wiatr, piękne słońce, sama radość. Na wysepce znajdują się dwie, piaszczyste plaże otoczone skalnymi ścianami o niewielkim nachyleniu. Bardzo, ale to bardzo chciałam wdrapać się na jeden z pobliskich brzegów, aby zrobić zdjęcia, ale akurat w tym czasie trwał okres lęgowy mew i wydawało się być trochę niebezpiecznie. Wystarczyły mi ich okropne, ostrzegawcze wrzaski, i wolałam nie wiedzieć jak ostre mają dzioby. Na drugiej plaży oglądaliśmy podwodne żyjątka, jakieś rafy, rybki i inne cudactwa. Ale przede wszystkich rozkoszowaliśmy się ciszą, upałem, wodą, morzem…
W drodze powrotnej na Minorkę przepłynęliśmy na drugą stronę cieśnińki, gdzie wdrapaliśmy się na niewielkie wzgórze z mocno już zniszczoną przez czas i warunki atmosferyczne wieżą obronną/obserwacyjną (Torre de Rambla) z początków XIX wieku. Widoki na Park Albusfery były naprawdę niesamowite. Następnie pokręciliśmy się po okolicznych malutkich jaskiniach i jamach, których jest w tej okolicy wyspy całe mnóstwo.
5. Oczywiście nie obyłoby się bez wejścia (tutaj wjechania) na najwyższy punkt wyspy. Jest to El Toro o zatrważającej wysokości 357m n.p.m. Niestety wrażenia ze szczytu mamy totalnie, absolutnie koszmarne. O ile jeszcze widoki z tarasu był całkiem ok, tak każde spojrzenie na gigantyczny cokół ze statuą Chrystusa otoczoną mnóstwem wież przekaźnikowych wywoływał w nas dreszcze połączone z odruchem wymiotnym. Dlatego szczerze odradzamy.
6. Dotarliśmy również do brzegu, gdzie znajduje się aktywna latarnia morska Punta Nati. Są tam też potężne, pionowe klify. Niedaleko od latarni znajdują się dwa stanowiska obronne z 1938 roku. Ponoć jest to idealne miejsce do oglądania zachodów słońca oraz gwiazd nocą, gdyż miejsce jest mocno oddalone od większych miejscowości. Cóż, nie sprawdziliśmy, ale kto wie co nam jeszcze do głowy wpadnie…
7. Wylądowaliśmy również na jednej z lokalnych farm, gdzie próbowaliśmy przeróżnych rodzai serów z mleka krowiego i koziego. Wino też było i też było pyszne! Minorka słynie też z dżinu, który dziś powstaje tylko w jednym miejscu na wyspie. Dżin spożywa się tutaj na kilka sposobów, zarówno czysty, jak i z sokiem z cytryny (Pomada) oraz z ziołami w formie likieru (herbes). Często takie małe szociki były podawane po obiedzie na lepsze trawienie. A jedzenie… Wszystko co pochodziło z morza… bajka!
Korzystaliśmy z przewodnika wydawnictwa Triangle Postals „Menorca, a tour of the island”.