No i się nam przejadło, czara goryczy się przepełniła i buum! Kilka dni po naszym maratonie w Stroud poszłam na kawę do jednej z lokalnych kawiarenek i zwymiotowałam słowa na papier. Wiadomo, papier przyjmie wszystko, wtedy na duszy robi się lżej, a w głowie jaśniej. Cytuję:
„Hej, ho! Drugi maraton za mną! Hip, hip, hourray! I naprawdę się cieszę, ale to nie moje cup of tea tak do końca. Jest super, dużo treningów, przebywania na świeżym powietrzu. Czasem nawet są jakieś pagóry, fajne widoki. Ale nie ma tego co kocham najbardziej – GÓRY! Nie ma wielkich plecaków, dużej ilości sprzętu, przygotowań, podniecenia, kupowania map etc… tęsknię za tym jak szlag! Chce mi się pojechać tam, gdzie na dole jest gorąco, a na górze zimno. Tam, gdzie trzeba rozstawić namiot, gotować wodę na herbatę, na jedzenie. Tam, gdzie jestem tylko ja, góry i dzika przygoda. Tam gdzie muszę polegać sama na sobie. Tam gdzie nikt nie jest lepszy ani gorszy bo każdy jest małym pyłkiem. Bieganie jest fajne, ale nie tak fajne. Na pewno jest tańsze 🙂 bo wystarczą buty, plecak i jakieś ciuchy, które kupuje się raz na jakiś czas. Ale nie ma motyli w brzuchu, nie czekam na wyścig tak mocno jak na wyjazd w góry. Wiadomo bieganie jest najlepszą formą aktywności która przygotowuje na wyprawy w góry i chwała za to, że w końcu zaczęliśmy porządnie biegać…. ”.
To tyle. Jak widać będzie przerwa w nadawaniu programu pod tytułem „Tak sobie biegam”.